Do Long Bagun przypłynąłem łodzią motorowa z położonej o dzień drogi w górę rzeki Tiong Ohang. Pomiędzy tymi dwoma miejscowościami są tzw. „riau”, czyli bystrza o klasie nie mniej niż IV w skali WW(White Water), które blokują swobodny transport na jednej z największych rzek na Borneo, Mahakam. To jedyna „droga” do tej części wyspy. Wcześniej uprawiałem już swojego rodzaju hazard spływając nieznanymi mi rzekami trzeciego świata: Gangesem czy Serung Sen w Kambodży, i tym razem postanowiłem podnieść sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Rzeka wydawała się być idealna do spływu własnoręcznie zbudowana bambusową tratwą. Wiedziałem trochę o tratwach i byłem pewien, że teraz jest mój czas.
Tratwa okazała się na dodatek być jedyną rzeczą, na którą było mnie stać - niewielka łódka kosztowała w Long Bagun dość dużo, a mój budżet się kurczył. Jeśli chciałem dostać się niżej, rozwiązanie było jedno: zbudować tratwę. Widziałem fotografie, czytałem o nich i nawet widziałem kilka niewielkich tratw, lecz moja wiedza była powierzchowna. Na szczęście pierwszą noc, i jak się później okazało wszystkie kolejne, spędziłem na posesji bardzo przychylnego mi starszego człowieka. Na wieść, że zamierzam spłynąć tratwą bambusową zareagował z nostalgicznym uśmiechem. Okazało się, że kiedyś spływał na wielkich tratwach transportując bambus w dół rzeki, tak samo jak flisacy na Wiśle w XIX wieku i wcześniej.